Siedziałam w poczekalni już dwie doby. I nic nie chcą mi powiedzieć. A ja mam tylko ich... A jeżeli zginą, to co ja zrobię?
Poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Podniosłam głowę. Był to mój jedyny przyjaciel, James - wysoki brunet z chorymi nogami. Chociaż z tymi nogami to musi być jakaś ściema, bo kiedy na obiad jest coś dobrego, pędzi najszybciej ze wszystkich.
- Musimy iść - był przerażony. Pytanie brzmi: dlaczego?
- Coś się stało? - spytałam.
- Wytłumaczę ci na miejscu...
- A rodzice? Co z nimi? Nie mogę ich zostawić!
- Odwiedzisz ich później. Chodź!
Chciałam się sprzeciwić, ale złapał moją rękę i mocno pociągnął. Nie było mowy o sprzeciwie.
- O co chodzi? - spytałam po raz kolejny.
- Nie tutaj.
Złapał taksówkę i kazał wywieźć nas do lasu... Wybornie. Czemu akurat w lesie? I co tu się dzieje?
- James, co z moimi rodzicami? I czemu jedziemy do lasu?
- Cierpliwie poczekaj.
Ogółem jestem cierpliwa. Ale jeżeli chodzi o takie sprawy to niezbyt. A zachowanie Jamesa mnie drażniło. Ciągle oglądał się za siebie.
W końcu dojechaliśmy. Pociągnął mnie w stronę drzew j wreszcie zaczął tłumaczyć.
- Podałem się za twojego starszego brata i uzyskałem informację, że... Obrażenia były zbyt poważne.
W pierwszej minucie nie zrozumiałam. Zaczęło to do mnie stopniowo dochodzić. Oni nie żyją. Moja jedyna rodzina zginęła. Łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie przerwałam mu. Chciałam wiedzieć, co dalej.
- Mamy mało czasu. Musimy dojść do Obozu Herosów, a znając życie, nasz ukochany trener drepcze nam po piętach.
- Co? - tylko na to było mnie stać.
- Jesteś... Heroską. Pół bogiem. A pan Johnson to potwór, który chce cię zabić.
- Brałeś coś?
Że co? Pół bogiem? O co chodzi? A Johnson potworem? Nie, to nie może być prawda. Po prostu nie może.
Nim zdążył mi coś powiedzieć, rozległ się ryk.
- Uciekaj przed siebie! I to już!
Rzuciłam się do ucieczki, James był tuż za mną. A ryk był coraz bliżej. Chyba faktycznie zaczynam w to wierzyć... Nagle spostrzegłam bramę. To chyba tam mam uciec. Spojrzałam się za siebie, by zobaczyć, co z nim. Ale właśnie potwór, który okazał się Minotaurem, złapał go za nogę i przyciągnął do siebie. Zatrzymałam się. Nie mogłam go tak zostawić.
- Uciekaj! - powiedział, a później krzyknął z bólu, gdyż potwór ścisnął go mocno. Nie, nie mogę stracić jeszcze jedną ważną mi osobę. Wzięłam garść kamyków do ręki i zaczęłam rzucać nimi w stwora. Poniekąd podziałało. Ale zamiast puścić mojego przyjaciela, rzucił nim. Daleko i prosto w drzewo. Wiedziałam, że nie miał szans, aby przeżyć. Nie powstrzymałam łez.
Wypełniłam ostatnią wolę mojego nieżyjącego już przyjaciela. Ale zaraz, gdy tylko przekroczyłam bramę, Zemdlałam.
Obudziłam się z niemym krzykiem. Jest dobrze. Jestem w domku Posejdona. Niebezpieczeństwo już mi poniekąd nie zagraża. To był jeden wielki koszmar, który zdarzył się pięć lat temu.
Nie budząc moich współlokatorów zaczęłam łkać cicho w poduszkę. Tyle lat, a ja nadal tęsknię. I nigdy nie zapomnę o Jamesie.
Nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz