- Dlaczego Edgar nie przyszedł na lekcję? - spytał Chejron stojący tuż obok mnie. Starałam się celować w środek tarczy ale strzała i tak wbiła się w jej brzeg.
- Nie wiem - podniosłam z ziemi kolejną strzałę - Może mu się nie chciało...
- Nie ma tak dobrze. Może i jest to szkoła dla herosów ale jednak szkoła, a więc to tak jakby szedł na wagary - popatrzył jak celuję w tarczę in dodał - Musisz trzymać niżej rękę.
Opuściłam trochę rękę jednocześnie starając się trzymać łuk równie mocno. Wypuściłam strzałę, która ze świstem przecięła powietrze, wbiła się niemal w środek tarczy, zadrgała, a na końcu znieruchomiała. Gdzieś wysokopo lewej rozległy się ciche oklaski paru satyrów, którym najwyraźniej bardzo się nudziło skoro przyszli popatrzeć jak uczę się strzelać z łuku.
- Szybko się uczysz - oznajmił Chejron. Uśmiechnęłam się. To całe strzelanie z łuku coraz bardziej mi się podobało ale na pewno nie jestem córką Apolla - boga łucznictwa. No właśnie... Przebywałam w obozie już około tygodnia, a nadal nie miałam pojęcia jak nazywa się moja mam.
Następną lekcją była mitologia. Tym razem Edgar zjawił się na czas lecz nie wspomniał o tym co robił przez ostatnią godzinę. Rzucił tylko krótkie "Przepraszam za spóźnienie" kiedy Chejron popatrzył na niego z pode łba. Teraz czułam się jak na lekcji indywidualnej gdy tak siedziałam obok niego na werandzie Wielkiego Domu, a Chejron opowiadał nam o Gai i Uranosie.
Na kolacji ja i Edgar jako jedyni obozowicze wyjątkowo usiedliśmy przy jednym stole z Chejronem i Panem D. (tak, Chejron usiadł przy stole uprzednio schowawszy swoją końską część do magicznego wózka inwalidzkiego...z resztą nie ważne...). Duchy przyrody zwane nimfami najwyraźnie zatrudnione tu jako kelnerki podawały nam do jedzienia co tylko zechcieliśmy. Jako głodna wegetarianka poprosiłam o risotto, dużą porcję sałatki i łososia ze szpinakiem...
- Lily, podobno jesteś wegetarianką - przerwał mi Dionizos - ryby to nie mięso?
- Nie proszę pana - starałam się to powiedzieć jak najbardziej uprzejmym tonem chociaż i tak nie wiem czy mi wyszło - I nazywam się Lory.
- Bez różnicy...
Kiedy niemfy przyniosły nasze jedzenie pamiętałam o zwyczaju panującym w tym miejscu i podeszłam z talerzem do kominka. Edgar, który również o tym pamiętał poszedł w moje ślady. Mimo to kiedy wrzucałam kawałek łososia i trochę ryżu do ognia szepnął.
- Po co my to właściwie robimy?
- To taki rodzaj czczenia bogów. No wiesz, takie "hej, pamiętamy o was!" - przypomniałam mu. W obozie panował zwyczaj iż zawsze przed rozpoczęciem kolacji należało wrzucićdo kominka kawałek swojej porcji jako ofiarę dla bogów.
Mamo, nie wiem kim jesteś ale mam nadzieję, że wkrótce się dowiem. Pomyślałam patrząc jak jedzenie znika w ogniu i wróciłam do stołu robiąc miejsce Edgarowi.
Kiedy wszyscy w ciszy kończyliśmy kolację, a co po niektórzy (tzn. Pan D.) dopijali dietetyczną colę (jako, że miał podobno szlaban na sporzywanie alkoholu w obozie) nagle Edgar popatrzył w moją stronę i prawie podskoczył na krześle.
- L- Lory! - wykrzyknął ksztusząc się jedzeniem - Masz coś nad głową!
- Co? - spojrzałam w górę i...faktycznie, nad moją głową jaśniał jakiś symbol. Z dołu nie bardzo wiedziałam co to więc spytałam - Co to za znak? I co to zna... - w tym momencie uświadomiłam sobie, że jeżeli nad głową herosa pojawia się podejrzane światło w jakimś określonym kształcie...to znak, że jego boski rodzic właśnie przypomniał sobie o jego istnieniu. Hura...niech żyje spostrzegawczość...!
- Sowa - Chejron uśmiechnął się, a mnie właśnie olśniło.
- Atena - powiedziałam przypominając sobie książki o mitologii.
Dzięki mamo. Pomyślałam.
- To znaczy, że Lory jest od teraz córką Ateny? - spytał Edgar marszcząc czoło. Widocznie nie przywykł jeszcze do sposobu, w jaki nasi rodzice nas uznają.
- Zgadłeś Edmundzie - Dionizos upił łyk dietetycznej coli nie zwracając uwagi na gniewne spojrzenie chłopaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz