wtorek, 22 września 2015

Od Catherine C.D. Lory

Byłam już przytomna, ale oczy nadal miałam zamknięte. Do moich uszu dochodziły głosy z każdą chwilą nabierające wyrazistości i przejrzystości, tak jakbym w powolnym tempie wybudzała się ze snu i uświadamiała sobie, że głosy są prawdziwe. 
- To... moja córka - usłyszałam spokojny głęboki głos gdzieś z mojej prawej strony - A nazywa się...eee...a bo ja to wiem. Otworzyłam oczy i niemal natychmiast je zamknęłam oślepiona fioletowawym światłem. 
- To nie był najlepszy moment na przyznanie Dionizosie - usłyszałam nieco odleglejszy głos również męski. Zaraz, zaraz czy on powiedział "Dionizosie"? Znów otworzyłam oczy tym razem nie zwracając uwagi na coś wiszącego nad moją głową i emanującego fioletowym światłem. Podniosłam się na zdrowej ręce i spojrzałam na bliżej stojącego mężczyznę i nim zdołałam choćby przemyśleć co robię wypaliłam:
- To ty jesteś Dionizos? - spytałam, a mój głos zabrzmiał nienaturalnie wysoko. Odchrząknęłam cicho starając się pozbyć chrypki, która w połączeniu z wyższymi dźwiękami mojego głosu brzmiała po prostu żałośnie.
- Dla ciebie Pan D. bez względu na to, że jesteś moją córką - odparł wyniośle podnosząc do ust butelkę dietetycznej coli. Z powrotem opadłam an poduszkę oddychając głęboko. Nie tak wyobrażałam sobie mojego ojca, a przede wszystkim nie przypuszczałam, że spotkam go w takich okolicznościach. Czy to on uratował mnie przed wielkim lwem? Może jest sprinterem i dlatego tak szybko biegł? Jeszcze raz zmierzyłam nowo poznanego rodzica wzrokiem i stwierdziłam, że moje przypuszczenia są raczej nierealne. Mężczyzna był dość gruby i nie wyglądał na takiego który chociażby w podstawówce chodził na WF. Mój wzrok powędrował dalej, a ja musiałam powstrzymać się przed krzykiem. Za Dionizosem stał koń, a właściwie koń, który zamiast szyi miał ludzki tułów, ręce i głowę. Ubrany był w koszulę, a ramiona z podwiniętymi rękawami zaplótł na piersi. Jęknęłam cicho nie wierząc w to co się dzieje. Popatrzyłam w górę gdzie dalej lśnił jakiś znak. Tyle, że nie był przyczepiony do sufitu jak lampa czego się spodziewałam. On się nade mną unosił.
- Czy... czy wy też to widzicie? - wyjąkałam brzmiąc zupełnie tak samo głupio jak wcześniej. 
- Oczywiście, że widzimy - dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że z drugiej strony mojego łóżka stoi jakaś dziewczyna. Miała na sobie pomarańczową koszulkę z napisem OBZÓ HREOÓWS. Jeszcze raz przeczytałam tajemnicze litery, a wtedy moim oczom ukazał się napis OBÓZ HEROSÓW. Co to znaczy? Może za dużo wypiłam i trafiłam na odwyk? A może jest to szpital psychiatryczny? Wtedy wszystko wyjaśniałoby obecność pół człowieka pół konia i fioletowej lampy lewitującej nad moją głową. Mocniej zacisnęłam dłoń na leżącej obok mnie piłce do kosza. Teraz zaczęłam czuć się trochę niepewnie.
- Grecki bóg wina Dionizos właśnie uznał cię za swoje dziecko. Jesteś heroską - wyjaśniła spokojnie dziewczyna. Ta to musiała spędzić w psychiatryku połowę swojego życia - przeszło mi przez myśl. Pod ścianą zauważyłam dwóch chłopaków mogących być parę lat starszych ode mnie. Obaj mieli kręcone włosy, a z głów wyrastały mi rogi. Natomiast nogi... ich nogi nie były zwykłymi nogami, a w każdym razie nie nogami człowieka. Wyglądało to trochę jak lama w zimie, albo bardzo włochata sarna. Teraz przypomniałam sobie, że to właśnie coś takiego zabiło lwa. Pewnie są pracownikami psychiatryka i ubierają się tak żeby pacjenci czuli się pewniej. Znów popatrzyłam w górę, ale fioletowy znak zniknął. Robiło się coraz dziwniej.
- Jak masz na imię? - spytał człowiek-koń podchodząc bliżej, a stukot jego kopyt odbił się echem do kamiennych ścian.
- Catherine, a na nazwisko mam Richards po mamie - spojrzałam ze złością na Dionizosa. Może gdyby nie zostawiał mamy tuż po zaliczeniu nosiłabym teraz jego nazwisko i mieszkalibyśmy razem będąc szczęśliwą rodziną. 
- Czy wiesz gdzie się w tej chwili znajdujesz? - spytał ludziokoń spokojnym głosem. Czułam się trochę tak jakby zamierzał przeprowadzić ze mną wywiad. Pewnie jest lekarzem.
- Jasne, że wiem - odparłam od razu z zainteresowaniem patrząc na jakąś kobietę, która podeszła do mnie z bandażami - Jestem w szpitalu dla chorych psychicznie, ale nie wiem jaka to ulica, ani nawet czy dalej znajduję się w Nowym Yorku.
Kobieta oczyściła moją rękę po czym sprawnym ruchem naprostowała mi rękę. Chrupot przestawianych kości został zagłuszony przez mój krzyk. Szybko się jednak uspokoiłam czując na sobie uważne spojrzenia wszystkich obecnych w sali.
- Kiepska z niej będzie heroska skoro drze się nawet przy naprostowywaniu ręki - mój "kochany" tata parsknął z pogardą.
- Jesteś w Obozie Herosów - wyjaśnił człowiek-koń - Mam na imię Chejron.
- Aaaaa... czym pan jest? - spytałam głupio gapiąc się na jego końską część.
- Nie uczyłaś się mitologii greckiej? - spytał wyraźnie oburzony.
- Nie - odparłam uśmiechając się lekko - A powinnam?
- To bardzo ważne szczególnie dla ciebie - warknął Dionizos - Nie mam ochoty ci wszystkiego tłumaczyć.
- Ja mogę to zrobić - zaoferowała dziewczyna uśmiechając się do mnie co odwzajemniłam bez wahania.
- Dobrze - zgodził się Dionizos - Zostawmy więc Caroline z Lucy.
- Catherine! - krzyknęłam za nim zanim on i Chejron zniknęli za drzwiami w towarzystwie ludzi-lam - Powinieneś to zapamiętać tato!
- Powinnaś zapamiętać, że dla ciebie jestem Panem D.! - ryknął nawet się nie odwracając. Kocham mojego tatę! Po prostu go uwielbiam. Znamy się góra piętnaście minut, a on już na mnie krzyczy.
- Naprawdę masz na imię Lucy czy ten imbecyl również twojego imienia nie pamięta? - spytałam dziewczyny która siadła na brzegu mojego łóżka.

Lucy? (nie no żartuję) Lory?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz