czwartek, 24 września 2015

Od Catherine C.D. Lory

- Hmmm... Jeszcze nie uczestniczyłam w żadnej, ale jestem tu dopiero parę tygodni - wyznała uśmiechając się do mnie przyjaźnie - Ale nawet bez imprez mamy dużo świetnej zabawy.
- Na przykład? - spytałam nie bardzo wierząc w to, że bez imprez można się dobrze bawić.
- Wieczorami rozpalamy ognisko przy którym rozmawiamy, śpiewamy lub gramy, a oprócz tego urządzamy różne zawody takie jak turnieje siatkówki, zdobywanie sztandaru, walki bez broni, turnieje siatkówki...
- Mam pytanie - zaczęłam zerkając na piłkę wciąż leżącą na moim łóżku - Gracie w kosza?
- Nie - odparła krótko - Może jeśli ubłagasz Pana D. pozwoli ci zamontować przy twoim domku małe boisko do koszykówki albo przynajmniej jeden kosz do ćwiczeń.
- Pewnie, że mi pozwoli. W końcu to mój tata - stwierdziłam pewna siebie jednak widząc powątpiewające spojrzenie Lory dodałam szybko - Dobra... Sama w to nie wierzę. Może oprowadzisz mnie po obozie?
Dalej nie byłam pewna czy to wszystko co usłyszałam jest prawdą czy tylko kolejnym z moich głupich snów. Miałam nadzieję, że kiedy zobaczę to wszystko na własne oczy albo gwałtownie wybudzę się z głębokiego snu, albo cała ta kosmiczna sytuacja nabierze wiarygodności.
- A ręka nie boli cię za bardzo? - spytała niepewnie zerkając na moją rękę do łokcia pokrytą gipsem, który założyła mi pielęgniarka.
- Boli, ale nie nie mam ochoty tutaj leżeć - stwierdziłam podnosząc się z posłania i kozłując piłkę pierwsza skierowałam się do wyjścia w którym parę chwil temu zniknęli Chejron i mój tata. Lory poprowadziła mnie w nieznanym mi kierunku pokazując wszystko po drodze.
- Kto oprócz nas jest w obozie? - spytałam uważnie przyglądając się arenie do treningów.
- Edgar i Sara - wyjaśniła - Oboje są nowi.
- Super - odparłam z szerokim uśmiechem. Doszłyśmy właśnie do gigantycznego pola truskawek. Były to największe i najczerwieńsze truskawki jakie kiedykolwiek widziałam, a wyglądały jakby to, że jest już jesień wcale im nie przeszkadzało. Zerwałam jedną i wsadziłam sobie do ust.
- Mniam - stwierdziłam sięgając po kolejną.
- Tak, są wyjątkowo dobre - przyznała Lory i również zerwała parę - Chcesz zobaczyć pegazy?
- Co takiego? - spytałam zupełnie zaskoczona jej pytaniem.
- Konie ze skrzydłami - wyjaśniła z politowaniem - Myślałam, że każdy to wie.
- Jak widać nie każdy - mruknęłam przeklinając w duchu moją nieuwagę na lekcji - Ale chętnie je zobaczę.
Odeszłyśmy od truskawkowego pola i przechodząc przez dziedziniec dotarłyśmy do wielkiej stajni. Na rozległym pastwisku pełnym zielonej trawy za budynkiem pasło się parę skrzydlatych koni różnej maści. Przy płocie stał jakiś chłopak również wpatrując się w pegazy.
- To jest właśnie Edgar - wyjaśniła mi Lory podchodząc do niego. Zrobiłam to samo opierając się o drewniany płot i uśmiechając się do niego przyjaźnie.
- Cześć - przywitałam się - Mam na imię Catherine, ale mów mi Cathy. Jestem tu nowa i Lory właśnie mnie oprowadzała.
- Hej - odparł również się uśmiechając.

Lory? Edgar? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz