- Cześć - odwzajemniłam uśmiech gestem zapraszając go do środka.
- Jak się masz? - spytał zamykając za sobą drzwi i rozglądając się dookoła. Na schodach siedziało parę osób rozmawiając i popijając napoje z czerwonych kubków. Z salonu dochodziła głośna, dudniąca muzyka, a przez szerokie, skrzydłowe drzwi widać było tańczące sylwetki odcinające się ostrą czernią od kolorowych świateł.
- Puki impreza się kręci i ludzie się bawią mam się świetnie - zaśmiałam się głośno - Ale jest ktoś kto nie potrafi się w tej chwili dobrze bawić.
Wskazałam na Ruby siedzącą samotnie na kuchennym blacie i wpatrującą się w ciemność za oknem.
- Zżerają ją nerwy - wyjaśniłam - Może poradzisz coś na to?
- Spróbuję - obiecał i ruszył w kierunku dziewczyny. Z uśmiechem przeszłam do salonu i włączyłam się w tańczący tłum. Po kilkunastu szybkich piosenkach byłam już mocno zmęczona więc przeszłam na bok gdzie na stole stały kubki i napoje. Wybrałam lemoniadę i nalałam sobie pełny kubek. Odczekałam chwilę trzymając go obiema dłońmi, a potem wzięłam porządny łyk. Nie zdziwiłam się, że napój nie bardzo przypomina w smaku lemoniadę. Trudno się temu dziwić skoro parę sekund wcześniej zmienił swój skład, a teraz był po części alkoholem. Znów zamoczyłam usta w napoju i uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie powinnam pić bo w końcu mam dopiero czternaście lat, ale po pierwszym razie kiedy okazał się, że udało mi się zmienić sok w alkoholowy sok stwierdziłam, że to najwyraźniej mój organizm podpowiada mi, że mogę już pić. Nigdy nie zdarzało mi się stracić nad sobą kontroli nawet po dużej ilości przetworzonych napojów. Z każdym kolejnym łykiem byłam tylko szczęśliwsza i bardziej otwarta. Opowiedziałam mamie o moich zdolnościach kiedy nie wiedziałam jak zwalczyć pierwszego kaca. Nie wydawała się zdziwiona ani nawet nie była na mnie zła. Powiedziała tylko, że to przez mojego tatę. Chciałam wiedzieć dlaczego oraz kim jest ale zdradziła mi tylko jego osobliwe imię: Dionizos. Miałam wielką nadzieję, że kiedyś go poznam. Nawet jeśli mama nie będzie chciała mnie do niego zaprowadzić sama go znajdę. Na świecie chyba niema dużo ludzi o imieniu Dionizos. Jego rodzice, a moi dziadkowie musieli mieć coś nie po kolei skoro tak go nazwali. Westchnęłam głęboko kończąc moją "lemoniadę". Już miałam sobie dolać, ale wśród tańczących zobaczyłam Ruby i Alexa. Trzymali się za ręce i oboje byli uśmiechnięci. Podeszli do mnie szczerząc się głupio.
- A Cathy jak zwykle chla - zaśmiała się ruda. Tylko ona i moja mama wiedziały o mojej zdolności co Ruby czasami wykorzystywała.
- A Ruby jak zwykle... Alexa podrywa - odcięłam się starając się żeby moje słowa również układały się w wierszyk.
- Jesteś do kitu - stwierdziła dziewczyna patrząc na mnie z nieukrywanym politowaniem.
- Ja przynajmniej nie kłamię - parsknęłam śmiechem.
- Akurat - przyjaciółka sprzedała mi kuksańca w nos jednak nie udało jej się ukryć uśmiechu i delikatnych rumieńców.
- Nie idziesz potańczyć? - spytał mnie Alex.
- Raczej nie - westchnęłam opierając się o stół - Ale wy możecie zmiatać na parkiet.
- Tak jest szefowo - chłopak zaśmiał się głośno i pociągnął za sobą nieco zdezorientowaną Ruby. Wypiłam jeszcze kilka kubków, a potem przetańczyłam parę piosenek. Nie umknęło mojej uwadze, że Ruby i Alex w którymś momencie wymknęli się z pomieszczenia. Widząc to nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Miałam nadzieję, że jeszcze przed końcem imprezy będą parą. Właśnie kiedy miałam ochotę odłączyć się od tańczących poczułam wibrowanie w kieszeni moich spodni. Wydobyłam stamtąd telefon i odblokowałam ekran. Odstałam wiadomość do Ruby, która napisała, że razem z Alexem jadą do niego. Z uśmiechem na ustach odpisałam jej "zabezpieczaj się". Ona oznajmiła, że mnie nienawidzi, a ja odpisałam: "ja ciebie też". Nie widząc większego sensu w dalszym tańczeniu wyszłam na zewnątrz po drodze zabierając moją piłkę z przedpokoju. Włączyłam światło na podjeździe i zaczęłam ćwiczyć rzuty do kosza. Nawet stąd słyszałam dźwięki muzyki. Razem z Billym Armstrongiem - wokalistą zespołu Green Day podśpiewywałam piosenkę When I Come Around ćwicząc coraz trudniejsze rzuty. Nie wiem jak długo ćwiczyłam, ale przerwałam dopiero wtedy kiedy ktoś wyszedł z domu. Były to trzy dziewczyny z mojej klasy rozmawiające wesoło.
- My już będziemy zmykać Cathy! - zawołała jedna z nich - Obiecałam mamie, że będę przed trzecią w domu. Pomachałam im dziwiąc się jednocześnie, że jest już tak wcześnie. Wróciłam do budynku gdzie wszyscy powoli zbierali się do wyjścia. Pożegnałam gości i zabrałam się za sprzątanie bałaganu. Zwykle pomagała mi w tym Ruby, ale w tym momencie miała o wiele lepsze rzeczy do roboty. Skończyłam dopiero przed piątą i trzeba przyznać, że byłam bardzo zmęczona. Chwyciłam za moją komórkę i wykręcając jednocześnie numer do przyjaciółki wspięłam się na pierwsze piętro, a potem na strych z którego przez pochyłe okno w dachu przelazłam na chłodne dachówki.
- Cześć Ruby - przywitałam ją - Jak się masz?
- Właśnie mnie obudziłaś - skarciła mnie szeptem - Koło mnie leży Alex i nie chcę go obudzić.
- No, no - pochwaliłam ją uśmiechając się przy tym wrednie chodź i tak nie mogla tego zobaczyć - Nie sądziłam, że posunęliście się taj daleko.
- Och zamknij się - warknęła scenicznym szeptem - Do niczego nie doszło. Jesteś strasznie głupia.
- Wiem, wiem - zachichotałam - Opowiesz mi jutro co się stało dokładnie?
- Raczej dzisiaj - zaśmiała się cicho - Dobra. Może wpadnę wieczorem to pójdziemy gdzieś na kolację.
- Ooo... Mam ochotę na pizzę - oznajmiłam - Świetny pomysł! To do zobaczenia jutro... Znaczy się dzisiaj.
Pożegnałyśmy się, a ja właśnie miałam wybrać numer mamy, kiedy cały dach się zatrząsł. Rozglądnęłam się nerwowo dookoła jednak w gęstej mgle i porannej szarości zwiastującej wschód słońca nie dostrzegłam niczego co mogłoby spowodować wstrząs. Może było to trzęsienie ziemi?... Wstałam chcąc przejść do okna i wrócić z powrotem do domu, ale kolejny wstrząs sprawił, że prawie spadłam. Znów usiadłam na dachu i mocno trzymając się dachówek zaczęłam przesuwać się w stronę okna. Już prawie udało mi się dobrnąć do celu kiedy coś zadudniło, a dach zatrząsł się ponownie ze zdwojoną siłą. Zsuwając się na dół w panice próbowałam pochwycić którąś z dachówek, ale śliskie od zimnego potu dłonie ślizgały się po ceglanej nawierzchni. W końcu kiedy już myślałam, że spadnę moje palce zaczepiły się o rynnę. Ze strachem spojrzałam w dół na moje zwisające w powietrzu stopy. Do ziemi było jakieś osiem do dziesięciu metrów i byłam pewna, że gdybym spadła złamałabym coś. Kurczowo zacisnęłam palce na chłodnym metalu starając się wciągnąć z powrotem na dach jednak w tej samej chwili cały budynek zadygotał po raz czwarty. Z krótkim okrzykiem spadłam na trawę pod domem. Poczułam straszny ból w całym ciele i usłyszałam głośny trzask. Otwarłam oczy starając się zaczerpnąć oddech, jednak nie byłam w stanie. Kiedyś jeździłam konno przez prawie pół roku. Polubiłam to, ale któregoś dnia klacz na której jechałam spłoszyła się, stanęła dęba, a ja spadłam. Ból który odczuwałam teraz przypominał nieco tamten tylko wzmożony dziesięć razy. Spojrzałam w stronę mojej lewej ręki, która leżała pod dziwnym kątem. Tak jak przewidywałam nie obeszło się bez złamania. Z trudem stanęłam na nogi, ale to co zobaczyłam przed sobą sprawiło, że znów prawie wylądowałam na ziemi. Na podjeździe stał gigantycznych rozmiarów lew, a dziury we frontowej ścianie domu tłumaczyły gwałtowne chybotanie. Lew musiał parę razy przyłożyć swoją wielką łapą w ścianę. Byłam tak zaskoczona, że nie byłam w stanie się ruszyć. Może to jakiś specjalny okaz który zwiał z zoo? W chwili gdy monstrualne ciało lwa naprężyło się do skoku odzyskałam władzę w nogach i rzuciłam się do biegu. Przebiegając obok mojego kosza do ćwiczeń chwyciłam piłkę pod pachę i pędziłam ile sił w nogach wszędzie byle dalej od lwa. Biegłam i biegłam przez cały czas słysząc dudnienie łap stwora tuż za mną. Wyglądało na to, że wcale mu się nie spieszy i tylko się ze mną bawi, tak jakbym była po prostu dużą myszą. Gdyby tylko chciał mógłby mnie dogonić, ale jemu najwyraźniej wcale na tym nie zależało. Mój oddech stawał się coraz cięższy, aż w końcu przerodził się w przerażający świst. Płuca i mięśnie nóg bolały tak jakby ktoś właśnie opiekał mnie nad ogniskiem, ale mimo to nie zwolniłam tępa. Nie miałam pojęcia jak mogłabym pozbyć się giganta, a jednocześnie ujść z życiem z całej tej niecodziennej sytuacji. Za sobą usłyszałam ryk zwierzęcia przepełniony wściekłością i bólem. W panice obejrzałam się ze siebie i zobaczyłam, że kilkutonowy kot zwala się na ziemię, a ktoś kto najwyraźniej go zabił biegł w moją stronę z zadziwiającą prędkością podskakując na nogach z nieproporcjonalnie szerokimi udami. Nie wiedziałam czy on też pragnie mojej śmierci czy może skoro zabił lwa ma zamiar mnie uratować. Zaczęłam zwalniać i już miałam odwrócić się za siebie, żeby określić położenie mojego wroga lub wybawcy, ale w tym samym momencie najwyraźniej on sam skoczył mi na plecy powalając na ziemię. Po raz kolejny poczułam ostry ból, ale szybko złagodniał, a ja odpłynęłam w błogą ciemność.
Lory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz