Już w momencie, w którym Chejron zapukał w drewniane drzwi domku Ateny ciekawość zaczęła mnie zżerać jak wirus w komputerze. Podskoczyłam na łóżku zawalonym książkami jednocześnie zwalając na podłogę część z nich. Mimo wczesnej pory nie spałam, a Chejron dobrze o tym wiedział i nie bał się, że mnie obudzi. Często wstawałam tak wcześnie po to tytlko żeby poleżeć sobie w ciepłym łóżku wkuwając mitologię podczas gdy na zewnątrz jeszcze panował nieprzyjemny chłód. Wstałam z rozwalonego łóżka potykając się o koc spełzający z materaca i na bosaka pokonałam drogę dzielącą mnie od drzwi.
- Lory... - zaczął centaur zanim zdążyłam się z nim przywitać. Pochylał się żeby zmieścić głowę we framudze.
- Tak? - spytałam zagarniając rozczochrane włosy za uszy.
- Pewnie chciałabyś poznać nową obozowiczkę, co nie?
- Jasne! - wykrzyknęłam, a moje źrenice powiększyły się dwókrotnie.
- To do zobaczenia w skrzydle szpitalnym - zanim jeszcze skończył mówić zatrzasnęłamdrzwi i pognałam w głąb domku żeby zmienić piżamę na codzienny strój. Włożyłam pomarańczową obozową bluzkę, podarte, jeansowe krótkie spodenki i brązowe buty. Następnie udałam się do łazienki gdzie uczesałam włosy. Przez chwilę myślałam też o umyciu zębów ale zdecydowałam, że nie będę na to tracić czasu.
Umyję po śniadaniu. Pomyślałam i wybiegłam na zewnątrz. Sprintem minęłam domki i pola truskawek. Zatrzymałam się dopiero przy szpitalu. Zauważyłam jak dwóch satyrów właśnie niesie nosze. Podbiegłam i otworzyłam im drzwi żeby mogli wejść do środka. Przy okazji przyjżałam się dziewczynie, która leżała na nich nieprzytomna. Miała, krótkie włosy i była albo w moim wieku albo starsza ode mnie. Skrzywiłam się na widok jej ręki wygiętej w dziwną stronę. Była też trochę podrapana ale to akurat nie wzbudziło we mnie takiej reakcji. Dziwne było też to, że zdrową ręką trzymała piłkę do koszykówki. Kiedy satyrowie położyli ranną na łóżku polowym zamknęłam za nimi drzwi. W pomieszczeniu byłam tylko ja, Chejron, Pan D., dwóch satyrów i ta heroska.
- Co jej jest? Trzeba dać jej ambrozji! Jak się nazywa? Czyja to córka? - nawijałam zniecierpliwiona.
- To...moja córka - odparł spokojnie Dionizos marszcząc brwi i jak zwykle popijając dietetyczną colę - A nazywa się...ee...a bo ja to wiem - wzruszył ramionami nie zwracając uwagi na mój zdziwiony wzrok.
Catherine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz